Recenzja anime – Trigun Stampede #1.

Trigun Stampede recenzja anime.

Znowu wracamy do rebootów. Aż chciałoby się zacytować Michaela Corleone – „Just when I thought I was out they pull me back in”. Kolejne popularna przed laty animacja doczekała się bowiem nowej wersji. Dotyczy to tytułu, przy którym świetnie się bawiłem, wiec po prostu musiałem sprawdzić, na jaki pomysł wpadli nowi artyści. Na wstępie powiem tylko, że ciężko było odłożyć na bok wszystkie wspomnienia, by ocenić Trigun Stampede w oderwaniu od oryginału.

Odległa przyszłość. Obraz kojarzony z wielu filmów, seriali, czy animacji, interpretowany na różne sposoby. W tym przypadku mamy do czynienia z sytuacją, w której ludzkość musiała opuścić Ziemię. Wielka kolonia wyruszyła w kosmos w poszukiwaniu planety możliwej do zasiedlenia. Mają w swoim posiadaniu technologię (ang. plants), a właściwie formy życia, które pozwolą na wytworzenie niezbędnej do odbudowy rasy ludzkiej energii. W tym miejscu poznajemy Vasha i jego brata Naia, chłopców w niezwykły sposób połączonych z tymi organizmami.

Z początku wygląda to na sielankowe życie dwójki dzieciaków i ich opiekunki w trakcie podróży do nowego domu. Niespodziewanie dochodzi jednak do katastrofy. Kolonia rozbija się na pustynnej planecie, która wydaje się najgorszą możliwą opcją dla ludzkości. Co jednak bardziej zaskakujące, za wielkim wypadkiem stoi jeden z braci – Nai, który chce zemścić się na ludziach za wykorzystywanie wspomnianych organizmów. W tym miejscu drogi bohaterów się rozchodzą, a my przeskakujemy w przyszłość, zdając sobie sprawę, w jakim kierunku będzie zmierzać fabuła serialu.

Pierwsza część anime liczy sobie 12 odcinków. I muszę wam przyznać, że ten wyżej opisany przeze mnie początek nie przypadł mi do gustu. Dlaczego? Bo miałem poczucie, że twórcy zbyt wiele zdradzają na samym starcie. Wolałbym inaczej odkrywać tajemnice tego świata i tych bohaterów, a tak najważniejsza według mnie informacja została nam wyłożona, jak na tacy w pierwszych minutach. Być może właśnie dlatego moje podejście do następnych epizodów Trigun Stampede następowało z pozycji niezadowolonego widza.

Jednakże dałem twórcom czas, aby rozwinęli historię, zaskoczyli mnie i oczarowali. Jeśli chodzi o sam styl animacji, to w jakimś stopniu przypomniał mi on o wielu anime Netflixa. To znaczy, nie jest aż tak źle, jak w przypadku np. Ultraman czy Saint Seiya, ale momentami dynamiczne walki przez nią spowalniają. Ma się troszkę wrażenie, jakbyśmy grali w tytuł, dla którego nasz komputer jest za słaby. Przynajmniej kolory są naprawdę żywe i można spokojnie uwierzyć, że gdzieś w galaktyce są takie obce planety. Nie da się jednak ukryć, że dominuje tu piaszczysty klimat, który nie należy do najbardziej atrakcyjnych.

Jeśli chodzi o samych bohaterów, to postacie, z którymi Vash musi się mierzyć, robią wrażenie. Zarówno jeśli chodzi o sam ich wygląd, jak i charakter. Często okazuje się bowiem, że wcale nie są do końca tacy źli, jak mogliby się wydawać. Jest w nich pewien wewnętrzny konflikt. Mają rozprawić się z głównym bohaterem, bądź skraść organizmy. Na przykład w przypadku duetu Nebraska (ojciec i syn), gdy mieszkańcy ratują syna, jego ojca rusza sumienie i postanawia im pomóc. Z kolei Wolfwood, z którym później przecinają się losy bohatera, ma go wykończyć, a ostatecznie się z nim zaprzyjaźnia.

W poznaniu tego świata i jego głównych graczy mają widzowi pomóc postacie Meryl Stryfe i Roberto de Niro. Para dziennikarzy przemierza pustkowia w poszukiwaniu „Ludzkiego Tajfuna”, którym jest właśnie Vash. Niejako z ich perspektywy, obserwatorów początkowo niezaangażowanych i niezaznajomionych z sytuacją śledzimy rozgrywającą się przed nami historię. Szkoda tylko, że szybko robią się nudni, a zwłaszcza w przypadku dziewczyny, również irytujący.

Animacja do końca mnie nie oczarowała, a jak z historią? Choć wstęp Trigun Stampede mi się nie spodobał, to doceniam późniejsze starania twórców w kwestii scenariusza. W anime widać wyraźną próbę połączenia elementów sci-fi, dramatu i tajemnicy, dodatkowo w wielu miejscach starając się nie zapomnieć o oryginale.

Mamy tutaj również starcie dwóch różnych koncepcji. Z jednej strony Nai chce siłą i przemocą pozbyć się ludzkości za szkody wyrządzone eksploatowanym organizmom. Po drugiej stronie barykady mamy Vasha. Ten mimo bycia uznanym za niebezpiecznego niszczyciela pragnie pokojowo rozwiązać konflikt. Stara się znaleźć taki sposób, by nikt nie ucierpiał. I my w naszym życiu często obserwujemy podobne starcia. Tylko że w przypadku rzeczywistości często nie udaje się dojść do porozumienia.

Jak zatem widzicie, mojemu seansowi Trigun Stampede towarzyszyło wiele sprzecznych uczuć. Z jednej strony historia jest oryginalna i głęboka. Klimat z kolei zupełnie inny niż w anime Trigun sprzed lat. Z drugiej strony wkrada się tu pewna schematyczność, a zbyt wiele tajemnic wychodzi na jaw zbyt szybko. Do tego styl animacji momentami grał mi na nerwach. Z kolei zakończenie tego pierwszego sezonu było zaskakujące i naprawdę mi się spodobało. Każdy powinien jednak serial sprawdzić samemu, aby wyrobić sobie indywidualną ocenę. 

Źródło: YT Crunchyroll Collection.


Inne seriale warte twojej uwagi sprawdzisz na Ceneo.pl


Komiksiarnia Dobra popkultura

Trigun Stampede. Sezon 1.
6/10

Ocena:

Ambitna próba nowego podejścia do historii „Vasha The Stampede” nie spełnia pełni pokładanych w niej oczekiwań, ale daje wystarczająco dużo by nie przejść obok tego tytułu obojętnie.

 

0 0 votes
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
0
Would love your thoughts, please comment.x