Coda #2 – recenzja komiksu

Recenzja komiksu Coda #2

Mocno zwariowane fantasy, zarówno pod kątek fabuły, jak i oprawy graficznej. Tak w wielkim skrócie można podsumować serię Coda, która pojawia się na naszym rynku nakładem wydawnictwa Non Stop Comics. Pierwszy tom swoją specyficzną humorystyczną otoczką, pod którą scenarzysta skrył bardziej poważną treść, mocno przykuł uwagę fanów komiksów. Czy część druga ma równie duży rozrywkowy potencjał?

Przygody ciąg dalszy

Podstawa fabuły Coda #2 nadal pozostaje taka sama. Główny bohater swoimi działaniami (które nie zawsze są dobrze przemyślane), za wszelką cenę stara się uratować swoją ukochaną małżonkę od klątwy. Miłość kieruje jego poczynaniami, które skupiają się na próbie szybkiego zdobycia dużej ilości Akeru (płynnej magii). To właśnie dla niego był on gotów zaryzykować własne życie i zdobyć część ciała potężnego prastarego Ylfa, który jest źródłem drogocennego płynu. Szkoda tylko, że w całym swoim genialnym planie podprowadził on nie ten element ciała co potrzeba. Hum jednak nie ma zamiary się zrażać i załamywać, jest pewny sukcesu, tym bardziej że teraz ma u swojego boku swoją ukochaną. Zrobi więc on wszystko, aby ją uratować i nikt mu w tym nie przeszkodzi. Przed dwójką zakochanych plus gadającą i niezbyt zachwyconą ze swoje sytuacji głową, rozpościera się długa i wyboista droga, na której znajdzie się wiele niebezpieczeństw. Jeżeli owe trio brzmi mało „szalenie”, warto dodać, że podczas swoich przygód zostaną oni najemnikami, będą walczyć z „niebezpiecznymi” głębiami czy napotkają miasto ciągnięcie przez przerośniętego zombiaka. Wystarczająco fantazyjnie?

Mała zmiana formy

Pierwszy album obfitował w mocno wyrazistą akcję, która stanowiła trzon całego komiksu. Pod tym względem część druga przynosi wyraźne zmiany. Na pierwszy plan wysuwa się związek Huma i Serki, który zaczyna być pokazywany w odrobinie poważniejszym tonie. Jednocześnie autor coraz mocniej skupia się na wnętrzu swoich bohaterów, starając się ukazać ich złożoność. Oczywiście nie oznacza to, że w tym fantazyjnym love story, nagle zabraknie akcji. Co to, to nie! Tej jest nadal sporo i jest ona mocno widowiskowa, nawet jeśli dzieje się na drugim planie.

Cała historia w mniejszym lub większym stopniu jest odzwierciedleniem pewnych standardowych elementów fantasy. Pewne aspekty tego gatunku są po prostu na tyle sztywne i mocno zakorzenione w szeroko pojętej popkulturze, że trudno tutaj wymyślić coś nowego. Scenarzysta Simon Spurrier potrafi je jednak odpowiednio dopasować do swojej wizji. Tworząc tym samym dzieło pełne fantazyjnego absurdu, w którym albo się momentalnie czytelnik zakocha, albo będzie chciał o nim jak najszybciej zapomnieć. Już w pierwszym tomie z pozoru prosta fabuła, została podana w mocniej zagmatwanej formie. Część druga pod tym względem nie jest inna i czekają tutaj na odbiorcę treści, które momentami będzie trzeba przeczytać co najmniej dwukrotnie, aby zrozumieć zamysł twórcy. Czy jest to mankament komiksu? Moim zdaniem nie.

Plansza Coda #2

Kolorowo i zwariowanie

Na temat oprawy graficznej Coda #2, trudno napisać coś innego niż było wymienione w recenzji części pierwszej. Matias Bergara w swoich ilustracjach starał się połączyć prostotę rysunków z mocno fantazyjną i szaloną paletą barw. Całość wypada całkiem dobrze i zdecydowanie mocno rzuca się w oczy. Jest niestety kilka fragmentów (szczególnie tych bardziej dynamicznych), gdzie prosty styl twórcy w połączeniu z odrobinę nadmiernie pstrokatymi kolorami (ocena subiektywna) sprawia, że plansza staje się troszkę zbyt przeładowana i mało czytelna. Wizualnie zdecydowanie nie jest to mistrzostwo świata, jednak grafika doskonale wpasowuje się w klimat dzieła i dodatkowo go uzupełnia.


Dziękuję za udostępnienie tytułu do recenzji wydawnictwo Non Stop Comics.

7/10

OCENA:

Część druga serii Coda uderza trochę poważniejszy tony, nadal jedna całą serię należy traktować jako prosty rozrywkowy komiks fantasy. Jest to pozycja zapewniająca należytą dawkę relaksu, dzięki któremu można zapomnieć o troskach dnia codziennego. Każda kolejna przeczytana strona to również wielkie rozważania nad tym, jaką odmianą Akeru wspomagali się autorzy podczas procesu twórczego. Nie pozostaje więc nic innego jak tylko polecić lekturę. Chociaż jest to raczej zbędne, bo fani pierwszej części już pewnie dawno mają drugi tomik na swoich półkach.

0 0 votes
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
0
Would love your thoughts, please comment.x