The Frontiers Saga #4 kolejny raz zabiera czytelnika w odległe zakątki nieznanego kosmosu, gdzie dzielna załoga okrętu Aurora musi walczyć o przetrwanie i możliwość powrotu do domu. Na ich drodze cały czas pojawiają się nowe przeszkody, które napędzają historię i pokazują, że autor Ryk Brown, ma głowę pełną interesujących pomysłów.
W poprzednim tomie załoga Aurory wygrała bitwę z potężnym Yamaro, ratując tym samym wiele istnień. Nathan Scott zostaje okrzyknięty nie tylko wielkim bohaterem Corinair, ale również przepowiedzianym przez stare proroctwa wybawicielem ludu tej planety. Wiwatujące tłumy i wdzięczność części mieszkańców, nie oznacza jednak końca kłopotów. Podległa mu jednostka wymaga szybkich napraw, a część załogi pilnej pomocy medycznej. Musi więc on wspiąć się na wyżyny swoich zdolności dyplomatycznych, aby uzyskać od władz planety stosowną pomoc. Zderzenie się z biurokratyczną machiną nie jest dla Nathana jednak nazbyt przyjemne. Wszystko wskazuje na to, że w każdym zakątku kosmosu urzędnicy są „tacy sami”. Na domiar złego wzmożoną aktywność wykazują lokalne grupy antyrebelianckie, decydujące się przejąć siłą pełnię władzy nad planetą. Ciągłe zagrożenie stanowi również kapitan pokonanej jednostki, który znajdując sojuszników, zaczyna realizować plan przejęcia Aurory. Z każda kolejną chwilą cała sytuacja coraz mocniej się komplikuje, dążąc do bezpośredniej walki, w której zwycięzca będzie mógł być tylko jeden.
Czwarta część The Frontiers Saga jest pierwszą odsłoną cyklu, w której wspomniany Nathan Scott nie odgrywa znaczącej roli w fabule. Pełni on tutaj wręcz rolę trzecioplanową, będąc tłem dla innych bohaterów. Autor książki postanowił dać szansę zabłyśnięcia innym postaciom, które do tej pory nie miały należytej możliwości zaprezentowania się czytelnikowi. Doskonałym pomysłem twórcy jest również prezentowanie wydarzeń z kilku różnych perspektyw, tworząc tym samym większy obraz całości. Oba pomysły należy uznać za bardzo udane, dzięki czemu tytuł nabiera jeszcze większej dynamiczności oraz potrzebnej głębi scenariuszowej.
Kolejne strony recenzowanej książki wypełniona są nie tylko sporą dawką akcji, ale również treścią dotykającą zagadnień politycznych i religijnych. Świat wymyślony przez autora staje się z każdą kolejną częścią coraz bardziej złożony, co zdecydowanie powinno przypaść do gustu miłośnikom rozbudowanych powieści sci-fi.
Lektura książki sprawia więc czytelnikowi wiele przyjemności, zapewniając mu należytą dawkę rozrywki. Niestety nie jest pozycja całkowicie pozbawione wad. Pierwszym mankamentem (czy uznamy to za wadę to już sprawa czysto indywidualna), to maniera twórcy do zbyt rozległego opisywania niektórych wydarzeń. W kilku fragmentach publikacja trochę się dłuży i autor mógł się tam pokusić o bardziej zwięzłe zaprezentowanie historii. Pewną dozę rozczarowania pozostawiają również niektóre podejmowane przez bohaterów decyzje, które wydają się być nie tylko irracjonalne co zwyczajnie głupie. Na całe szczęście takich fragmentów jest naprawdę bardzo mało, ale i tak potrafią zepsuć niektóre dobrze budowane sceny.
Przedstawione niedociągnięcia nie zmieniają jednak bardzo pozytywnego odbioru The Frontiers Saga #4 jako całości. Nadal mamy tutaj do czynienia z prostą i przyjemną porcją kosmicznej literatury, która powinna przypaść do gustu każdemu miłośnikowi military sci-fi.
Dziękuję wydawnictwu Drageus Publishing House za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Polecam:
-
7/10
-
7/10
-
8/10
-
7/10
Krótko:
„Świt wolności” to kolejna porcja przyjemnej i prostej literatury sci-fi, którą pochłania się bardzo szybko z wyraźną oznaką zadowolenia na twarzy.