Morris i Goscinny widząc nazwiska tych twórców, większości miłośników komiksów automatycznie kojarzy się seria Lucky Luke. Przygody dzielnego kowboja szybszego niż jego własny cień zyskały ogromną popularność zarówno pośród małych, jak i dużych czytelników spragnionych prostej, ale przyjemnej komiksowej rozrywki. Dokładnie właśnie to można znaleźć w albumie Lucky Luke: Billy Kid, który ukazał się na naszym rynku nakładem wydawnictwa Egmont.
Groźny przeciwnik
Lucky Luke miał nieprzyjemność napotkania na swojej drodze całej masy przeróżnych przestępców, którzy lubili terroryzować niewinnych ludzi. Nigdy jednak nie przypuszczał, że przyjdzie mu się zmierzyć z przeciwnikiem, który posługuje się rewolwerem równie sprawnie, jak on sam. Na dodatek jego oponent to nie taki zwykły przestępca, to sam Billy Kid, postrach szeryfów i Dzikiego Zachodu i jednocześnie …. dziecko. Luke będzie zmuszony zdecydować, czy chłopak całkowicie zszedł na drogę „zła”, czy może brakuje mu tylko odpowiednich wzorców i bezstresowe wychowanie nie zdało w jego przypadku zadania. Jedno jest pewne, rozwiązanie tej sprawy będzie wymagać od kowboja naprawdę sporych umiejętności.
Rozrywka w klimatach Dzikiego Zachodu
René Goscinny swego czasu przyznał, że tworząc kolejne scenariusze serii, starał się on opierać na prawdziwych wydarzeniach z Dzikiego Zachodu, jeśli było to tylko możliwe. Dzięki temu w cyklu LL pojawiło się wiele znanych postaci, które stały się częścią historii USA. Tak też jest i w tym przypadku, kiedy to oponentem kowboja jest sam Billy Kid (legendarny przestępca znany na całym Dzikim Zachodzie). Oczywiście nie należy traktować komiksu jako dzieła historycznego, całość jest skonstruowana w taki sposób, aby w pierwszej kolejności zapewnić czytelnikowi rozrywkę, dopiero potem ewentualnie zaciekawić go poruszonym tematem. Zresztą nie ma co ukrywać, że większość potencjalnych odbiorców (szczególnie z Europy) nie oczekuje po tytule wysokiej jakości edukacyjnej, a sporej dawki humoru, westernowego klimatu i dobrej „akcji”. Wszystko to ma zapewnić czytelnikowi (niezależnie od wieku) odpowiednią dawkę komiksowego relaksu. Pod tym względem dwudziesty album serii prezentuje się naprawdę znakomicie i jego lektura na pewno nie będzie czasem straconym.
Rysunki
Jeśli chodzi o oprawę graficzną, to jest tona bardzo klasyczna i mocno charakterystyczna dla stylu Morrisa. Można byłoby uznać, że artysta jest monotematyczny w swoich pracach, jednak jeśli coś się sprawdza i doskonale oddaje „westernowy” klimat to po co to na siłę zmieniać. Kolejne plansze utrzymane w prostym cartoonowym stylu, są urokliwe i świetnie dopasowują się do treści scenariuszowych Goscinnego. Rysunki są takie jak powinny i nic więcej w tej kwestii nie trzeba dodawać.
Lucky Luke: Billy Kid to kolejna porcja krótkiej, miłej i mocno rozrywkowej komiksowej lektury, która z pewnością zadowoli gusta miłośników serii. Jeżeli jednak ktoś jakimś cudem nie miał jeszcze przyjemności sprawdzenia przygód dzielnego kowboja, to czym prędzej powinien nadrobić zaległości (sięgając po dowolnie wybrany album).
Dziękuję wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Polecam:
-
8/10
-
8/10
-
7/10
Krótko:
Dziki Zachód pełny niebezpieczeństw, zapachu prochu i dużej dawki humoru.