Według mnie jedno z najciekawszych uniwersów sci-fi został wykreowane w serii Blade Runner. Zapoczątkowana w 1982 r. historia sztucznych ludzi – replikantów – miała miejsce w bardzo ciekawym, mrocznym, zdecydowanie niedoskonałym świecie. Wizję stworzoną przez Ridleya Scotta po latach kontynuował Denis Villeneuve w Blade Runner 2049. Pod koniec zeszłego roku otrzymaliśmy kolejny rozdział tej historii, tym razem w formie anime, zatytułowany Blade Runner: Black Lotus.
Akcja animacji wyprodukowanej przez Crunchyroll i Adult Swim ma miejsce w 2032 r., a więc dziesięć lat po wydarzeniach z Łowcy Androidów. Po dekadzie od zaginięcia Ricka Deckarda ponownie zjawiamy się w Los Angeles. Już na samym początku poznajemy tajemniczą główną bohaterkę. Jej znakiem rozpoznawczym jest tatuaż – czarny lotos. Poza tym nie wiemy o niej zupełnie nic. Zresztą nawet ona niczego nie pamięta, poza pewnymi niemającymi sensu skrawkami wspomnień, a próby odzyskania przez nią pamięci stanowią pierwszy wątek serialu.
Bohaterka kierowana instynktem, a także za sprawą przypadku kieruje się w odpowiednie miejsca, które mają ostatecznie doprowadzić ją do odzyskania wspomnień. Natrafiając na uliczny gang okazuje się, że potrafi walczyć lepiej niż niejeden policjant czy wojownik. Jednocześnie, wraz z każdym kolejnym podjętym przez nią krokiem coś sobie przypomina. Na dobry początek chce jednak poznać zawartość zaszyfrowanego dysku, z którym się obudziła.
Jako że franczyza skupia się na replikantach, chyba nikogo nie zdziwi fakt, że bohaterka Blade Runner: Black Lotus okazuje się być jedną z nich. Elle, bo tak jej na imię, gdy już odzyskuje wspomnienia pragnie zemścić się na ludziach, przez których znalazła się w tarapatach. I tak zaczyna się jej zabójcza misja. Jedynym odstającym elementem jest tu postać tajemniczego mężczyzny, który obdarzył dziewczynę tatuaże. Elle uważa go za jej wielką miłość i pragnie go odnaleźć.
Anime działa według pewnego schematu. Podążamy od jednej wskazówki do kolejnej, od jednej postaci do następnej i tak przez trzynaście odcinków. Niestety, gdy już poznajemy tożsamość Elle oraz orientujemy się w jej planach, akcja anime siada, a wraz z następnymi epizodami robi się coraz bardziej przewidywalnie i po prostu nudno. Nie pomaga nawet fakt, że pojawiają się tutaj postaci, które kojarzymy z franczyzy, niektóre nawet bardzo istotne. Im dłużej oglądamy, tym magia coraz bardziej znika.
Szkoda, że twórcy nie pokusili się o bardziej oryginalną historię. Według mnie wcale nie musieli stawiać na replikanta w głównej roli. Dla mnie interesujący jest już sam świat, w którym toczy się akcja animacji. Te zabiegi fabularne powodują, że nawet świetny, mroczny i tajemniczy klimat nie był w stanie w pełni zdobyć mojej uwagi. Nawet muzyka, która idealnie pasuje do tej narracji z czasem bardziej mnie odpychała niż przyciągała. Po prostu nie podoba mi się w kierunek w jakim podążyła historia w Blade Runner: Black Lotus.
Najnowsza animacja osadzona w uniwersum Blade Runnera marnuje potencjał jaki daje wykreowany przez Ridleya Scotta świat z kart książki Philipa K. Dicka. Choć stanowi zamkniętą i logiczną całość, to niepotrzebnie rozciąga napięcie, bawiąc się z widzem w kotka i myszkę. A my zdajemy sobie sprawę jak potoczy się ta historia.
Polecam:
OCENA:
Podsumowanie.
Świetny klimat, muzyka i piękny świat to za mało w obliczu słabej fabuły, by przekonać do siebie fanów Łowcy Androidów.
[…] Lotos. W 2021 zadebiutował bowiem na rynku serial animowany pod tym samym tytułem (którego recenzja jest do znalezienia na blogu). Zbieżność tytułów nie jest przypadkowa, mamy tu bowiem do […]