Aeon Must Die to dość nietuzinkowy i brutalny beat’em up w klimatach kreskówek ze złotych czasów VHS. Jest to jedna z tych pozycji, do których jak ulał pasuje określenie „gra niszowa”. Mamy tutaj bowiem do czynienia z produkcją, która spodoba się tylko garstce graczy.
Historia zemsty.
Armada Pustki to potężna siła militarna, z którą musi liczyć się każdy w galaktyce. Na jej czele stoi tytułowy Imperator Aeon, który dzierży pełnie władzy i podporządkowuje sobie nowe tereny. Jego zwycięski pochód przez bezkres kosmosu, kończy się jednak pewnego dnia, kiedy zdradza go jeden z dowódców. Ostateczna śmierć niebyła mu jednak pisana. Udaje mu się opętać ciało pewnego nieszczęśnika, który staje się głównym bohaterem gry. Mężczyzna nie ma jednak zamiaru oddać nad sobą kontroli bez walki. Zrobi on wszystko, aby pozbyć się niechcianego „gościa”, jednocześnie będzie pchany do dokonania krwawej zemsty w imieniu Imperatora.
Fabularnie tytuł prezentuje się więc dość sztampowo, stawiając na mocno już wyświechtany motyw „zemsty”. Historia rozwija się głównie za pomocą niemych okienek dialogowych (pomiędzy walkami), w których od czasu do czasu możemy dokonać jakiegoś wyboru odpowiedzi. Same dialogi są co najwyżej poprawne, w kilku miejscach idąc w stronę banalności.
Śmierć nie oznacza końca.
Jednym z ciekawszych elementów gry jest ograniczona ilość „żyć”. Gracz może zginąć tylko dziesięć razy. Przekroczenie tej liczby nie oznacza jednak napisu „game over”. Wtedy kierowany przez nas bohater całkowicie podda się sile Imperatora, który przejmie nad nim pełnię władzy. Zmienia się wtedy pod pewnym względem fabuła, nie będziemy mogli wybierać dodatkowych „zadań” oraz zmniejszy się nasz wpływ na rozwój postaci i sposób walki.
Jeśli chodzi o walki, to podzielone są one na rozdziały, podczas których mierzymy się z liczniejszymi oponentami lub jednym bardziej wymagającym bossem. Walki toczą się wyłącznie 1vs1, nawet jeśli na arenie jest więcej przeciwników, to cierpliwie czekają oni na swoją „kolejkę”. System potyczek może wydawać się dość prosty, opierając się głównie na dwóch ciosach, z których można budować różne kombinacje i techniki. Możemy używać ataku podstawowego lub „ognistego”. Podstawowe ciosy podnoszą temperaturę ciała, ogniowe zaś ją zmniejszają (co symbolizuje zmieniający się pasek na dole ekranu, który zastępuje tutaj klasyczny wskaźnik zdrowia). Jeśli podczas walki dojdzie do przegrzania lub nadmiernego obniżenia temperatury, zmniejsza się nasza zdolność bojowa i jesteśmy o wiele bardziej podatni na przegraną. Walka jest więc bardzo dynamiczna i nastawiona na ciągłą próbę balansowania „temperatury” jednocześnie nie zapominając o blokowaniu ciosów wroga (chwytanie oponenta i blokowanie również ma wpływ na „temperaturę”).
Mamy tutaj również do czynienia z pewnymi dość uproszczonymi elementami RPG. Za ukończenie każdego etapu otrzymujemy specjalne punkty szacunku (ich ilość zależy od końcowej oceny danej walki), które możemy wydać na rozwój niektórych zdolności. Drzewko rozwoju może wydawać się dość bogate, tak naprawdę jednak spora część „technik” nie jest nadmiernie przydatna podczas potyczek.
Wrogowie w grze występują w trzech kolorach (czerwony, niebieski i zielony). Walka z każdym z nich ma wpływ na stan naszego bohatera (np. trafienie jednego potrafi „rozgrzać”, innego zaś obniżyć temperaturę). W każdym momencie można się swobodnie przełączać pomiędzy oponentami (wyrzucając jednego z areny, na którego miejsce wskakuje kolejny). Żonglowanie przeciwnikami będzie miało bardzo duże znaczenie na późniejszym etapie zabawy. Dodatkowo ich pokonywanie bezpośrednio przekłada się na poziom trudności gry. Im więcej wykonamy np. misji pobocznych gdzie rozprawimy się z wrogami, tym będą oni potężniejsi, a bossowie bardziej wymagający. Jest to jednak niezbędne, jeśli chcemy zdobyć potrzebne punkty szacunku.
Aeon Must Die jest więc tytułem, w którym twórcy pokusili się zaimplementować naprawdę wiele interesujących różnorakich mechanik i zależności, na które trzeba zwracać uwagę podczas rozgrywki. Z jednej strony jest to zachwycające i może stanowić o sile tytułu. Z drugiej jednak po pewnym czasie gracz staje się jednak tymi rozwiązaniami wręcz przytłoczony i odbierają one radość z zabawy, stając się wręcz dla gry ciężarem ciągnącym ją w dół skali ocen. Masa „innowacyjności” nie wpływa również zbytnio na różnorodność potyczek, które w większości przypadków wyglądają podobnie, przez co stają się nużące (wręcz nudne).
Oprawa wizualna i dźwiękowa.
Ciekawą stroną gry jest również jej nietuzinkowa oprawa graficzna, w której część graczy momentalnie się zakocha. Autorzy postawili tutaj na pewną surowość wizualną z dość wyrazistymi kontrastami czerni, bieli i czerwieni z dodatkowo narzuconym filtrem przypominającym kasety VHS. Ma to swój urok i ponadto dobrze potrafi oddać dużą dynamikę walk. Świetnym uzupełnieniem wizualnej strony gry jest również muzyka elektroniczna, która momentalnie wpada w ucho i staje się ważną częścią tytułu.
Podsumowanie.
Aeon Must Die to naprawdę wiele świetnych pomysłów, które jednak połączone razem nie stworzyły gry idealnej. Nadmierna kreatywność twórców przekształciła się w coś, co może spodobać się tylko niewielkiej garstce fanów. Będąc „przeciętnym” miłośnikiem gatunku beat’em up, po tytuł można sięgnąć w przypływie ciekawości i to pod warunkiem, że znajdzie się go w jakieś dobrej promocji i nie będzie się od niego oczekiwać nazbyt wiele.
Gra była ogrywana na Xbox One. Dostępna jest również wersja na PS4, Nintendo Switch oraz PC.
Dziękujemy producentowi Limestone Games za udostępnienie tytułu do recenzji.
Polecam:
Niedopracowana niesamowitość.
Ocena:
Gra z ogromnym potencjałem i masą świetnych pomysłów, które niestety nie przełożyły się na jej ostateczny wielki sukces. Jest to więc tytuł dwóch skrajności, w jednym momencie potrafi on zachwycić, aby po chwili mocno sprowadzić gracza na ziemie i zaprezentować mu swoje niedopracowanie.