Podsumowując 2022 r. doszedłem do wniosku, że śmiało można stwierdzić, iż stał on pod znakiem fantasy. Zadebiutowało mnóstwo nowych produkcji w różny sposób interpretujących ten gatunek. Filmy, seriale i animacje. A skoro już jesteśmy przy tych ostatnich, to Netflix na samą końcówkę roku przygotował premierę wyczekiwanego szczególnie przez fanów gier serialu animowanego, pt. Dragon Age: Rozgrzeszenie.
Na początek kilka słów wyjaśnień. Animacja oparta jest na popularnej i bestsellerowej serii gier Dragon Age. Kolejne tytuły z tej franczyzy ukazują się już od 2009 r., a więc od ponad 10 lat. Przez ten czas doczekaliśmy się nie tylko nowych gier, lecz również książek, filmu anime, czy komiksów rozbudowujących przedstawiony w Dragon Age świat. W końcu doczekaliśmy się też i serialu animowanego, który postanowiłem wam przybliżyć.
Pierwszy sezon Dragon Age: Rozgrzeszenie Netflix(dostępnego w serwisie ) liczy sobie raptem sześć odcinków. Można by pomyśleć, że to mało, ale serial przedstawia bardzo spójną, jasno określoną historię, która idealnie wpasowuje się w ten krótki format. Koncentruje się on bowiem na jednej, szczególnej misji, jaką jest wykradnięcie magicznego artefaktu przez grupę niezwykłych i oryginalnych bohaterów.
Przyznam szczerze, że sam początek animacji mocno mnie przytłoczył. Z marszu zostaliśmy wrzuceni w wir akcji. Na samym starcie niemal co chwila twórcy zarzucają nas kolejnymi faktami na temat świata Thedas, w którym toczy się akcja serialu. Zaczynamy od próby kradzieży i walki, a potem w szybkim tempie Dragon Age: Rozgrzeszenie wyjaśnia najważniejsze kwestie. Jest tego zdecydowanie zbyt wiele jak dla osoby, która do tej pory nie miała do czynienia z serią. Gracze z pewnością nie będą mieli problemu ze zrozumieniem i zapamiętaniem tych informacji, ale reszta widzów może mieć problemy.
Motyw grupy bohaterów wyruszających na misję wydaje się z kolei być mocno oklepany. Generalnie, można odnieść wrażenie, że w ostatnich latach twórcy animowanych produkcji z gatunku fantasy nie mają innych pomysłów jak tylko złożenie ekipy różnorodnych postaci i posłanie ich wspólnie do boju. Tak jest, chociażby w Legendzie Vox Machiny, czy DOTA: Dragon’s Blood, tytułach, które debiutowały w 2022 r.
Zresztą, sama grupa też przywodzi na myśl inne historie. Mamy krasnoluda Lacklona, elfa Miriam, człowieka Fairbanksa, a nawet czarodziejkę, czy złodzieja. Takie zestawienia pojawiały się już chyba z milion razy czy to w telewizji, czy w kinie i będą pojawiać się nadal. Korzystając jednak z takiego pomysłu, trzeba go dobrze przemyśleć i stworzyć bardzo oryginalne postaci. Powinny przynajmniej wyróżniać się charakterem, jeśli nie wyglądam. I jaki ma sens pchanie na siłę, czasami znienacka kwestii LGBT w takich produkcjach? Według mnie żadnego.
Dragon Age: Rozgrzeszenie to jednak animacja zrealizowana na najwyższym poziomie. Sceny walk, miejsca, które odwiedzamy w Thedas, budynki i ich architektura, to wszystko prezentuje się cudownie. Pod względem wizualnym jest na czym zawiesić oko. Największe wrażenie robi z kolei magia, która pojawia się w poszczególnych odcinkach. Dobrze, że postawiono na klasyczny styl animacji zamiast bardziej komputerowego, który możemy zobaczyć, np. w Ultramanie albo Smoczym Księciu. Pomimo pewnej sztampowości scenariusza widz żałuje jednak, że może przyglądać się tym wydarzeniom przez raptem sześć odcinków.
Gdyby tylko inaczej ułożono tę historię! Można było zacząć spokojnie. Przedstawić główną bohaterkę i jej historię. Potem można by dodać kolejne postaci i kolejne wątki, powoli budując narrację. Przy takim rozwoju spraw Dragon Age: Rozgrzeszenie mógłby być bardzo ekscytującą animacją. Postawiono jednak na animację, motyw filmu heist i dynamiczną akcję. Niestety serial na tym cierpi mimo interesujących wątków (choćby dramatyczne wydarzenia z przeszłości Miriam) i świetnego stylu. Uważam, że twórcy nie wykorzystali potencjału Dragon Age.
Dragon Age: Rozgrzeszenie. Sezon 1.
Ocena:
Dobra animacja, ale schematyczna historia. Dragon Age: Rozgrzeszenie to niewykorzystany potencjał popularnej franczyzy gier wideo.