Album New X-Men #4: Planeta X to ostatnia już część wielkiej „mutanciej” sagi autorstwa Granta Morrisona. „Szalony Szkot” w kolejnych albumach serwował czytelnikowi masę wciągającej i widowiskowej treści, która zapewniała solidną dawkę rozrywki. Czy tak też jest w przypadku czwartego albumu?
Chyba każdy miłośnik komiksu superbohaterskiego przywyknął do częstego „ożywiania” martwych postaci. Z pomysłu tego postanowił również skorzystać Morrison, który przywrócił na łamy swojego dzieła największego przeciwnika X-Menów, jakim był Magneto. Wydawało się, że Mistrz Magnetyzmu i odwieczny wróg Xaviera (oraz jego koncepcji pokojowego współistnienia z ludźmi) został ostatecznie pokonany. Poświęcenie i wysiłek X-Menów wydawał się przynieść wymierny skutek w postaci długo wyczekiwanego pokoju. Nic jednak bardziej mylnego! Erik Lehnsherr (Magneto) ukrył się, aby odzyskać siły, przeanalizować swoją porażkę i opracować kolejny plan zniszczenia rasy ludzkiej i zastąpienia jej przedstawicielami homo superior. Dla mutantów stojących po stronie ludzi oznaczało to tylko jedno – konieczność ponownej walki. Tym razem będą oni zmuszeni na jeszcze większą dawkę wysiłku i poświęcenia, która i tak nie da pewności tego, co przyniesie przyszłość.
Czwarta część zbiorczego wydania sagi Morrisona (zbierająca materiały z New X-Men #146-154) pod wieloma względami jest przedstawicielem typowego komiksu superbohaterskiego. Autor nie sili się na zbytnią rewolucyjność, sięgając tutaj po sprawdzone schematy. Nie idzie on jednak na całkowitą łatwiznę. Zastosowane elementy dostosowuje on do własnych potrzeb, niektóre mniej lub bardziej przemodelowując i wydobywając z nich pożądaną przez czytelnika epickość i widowiskowość. Pierwsza połowa dzieła poświęcona jest wspomnianemu ponownemu starciu X-Menów i Magneto. To właśnie główny antagonista i jego zachowanie jest jedną z mocniejszych stron albumu. Morrison w naprawdę dobry sposób ukazuje postępujące szaleństwo Erika, który kreowany jest tutaj na skrajnie brutalnego rewolucjonistę, w którym nie ma już nawet ułamka człowieczeństwa. Jednocześnie stara się on zaprezentować złożoność tej postaci i jej decyzji, bez zbędnej próby „tłumaczenia” jego poczynań. Swoje przysłowiowe pięć minut mają tutaj również inni bohaterowie, którzy w ostatecznej walce często muszą borykać się z masą osobistych problemów. Na duży plus należy zaliczyć również bardzo ciekawy epilog opowieści, który przenosi odbiorcę 150 lat w przyszłość i ukazuje nowe zagrożenia dla mutantów.
Za warstwą graficzną albumu stoi dwójka artystów (Phil Jimenez i Marc Silvestri). Sztuka obu panów jest bardzo efektowna, przejrzysta i mocno przyciągająca uwagę. Obaj starają się w swoich pracach ukazać swój indywidualny styl, jednocześnie album jest bardzo spójny wizualnie. Prace Jimeneza wydają się być jednak odrobinę bardziej wyraziste (szczególnie jeśli chodzi o projekty postaci). Silvestri z kolei swój geniusz pokazuje w scenach akcji, gdzie doskonale sprawdza się jego „surowość”.
Biorąc pod uwagę wszystkie zalety albumu New X-Men #4: Planeta X, śmiało można stwierdzić, że mamy tu do czynienia ze świetnym zwieńczeniem „mutanciej” sagi. Pozycja powinna znaleźć się więc na listach życzeń nie tylko fanów „X-Men”, ale również wszystkich miłośników twórczości Morrisona.
Dziękujemy wydawnictwu Mucha Comics za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Polecam:
Ostateczna walka.
Ocena:
Solidna dawka epickiej superbohaterskiej akcji, w której widowiskowość miesza się z ciekawymi bohaterami i ich złożonymi charakterami. Morrison kolejny raz dostarcza wysokiej jakości komiksowej rozrywki, która powinna zadowolić szerokie grono odbiorców.