Łuczniczka w Mieście Aniołów – recenzja komiksu Hawkeye: Kate Bishop

Hawkeye Kate Bishop - recenzja komiksu

Kate Bishop to jedna z bohaterek młodej ekipy Avengersów, która stopniowo na przestrzeni lat zdobywała sobie coraz większe uznanie pośród fanów komiksów. Było pewne, że prędzej czy później otrzyma ona swoją własną serię jak na pierwszą kobietę, która przybrała imię Hawkeye przystało. Rodzimy czytelnika musiał odczekać jeszcze kilka dodatkowych lat, aby móc zobaczyć mistrzynię łucznictwa w akcji.

Wydawnictwo Egmont postanowiło wydać na naszym rynku zbiorczy album Hawkeye: Kate Bishop, w którego skład wchodzą materiały z zeszytów 1-16.

Album zaczyna się w momencie, kiedy tytułowa bohatera wraca do słonecznego Los Angeles, gdzie planuje zacząć żyć od nowa po swojemu. Plan jest prosty zdobycie licencji prywatnego detektywa i zarabianie na pomaganiu innym. Problemem stają się jednak koszty, jakie trzeba na samym początku ponieść. Brak gotówki na zdobycie potrzebnych papierów na pewno nie odstrasza jej od chęci rozwiązania kilku spraw na boku. Pierwsza z nich wydaje się banalnie prosta, chwilami nawet bardzo podejrzliwie łatwa. Było do przewidzenia, że coś będzie musiała się w tym zleceniu skomplikować. Prowadzone przez Kate dochodzenie pozwala jej odkryć tajemniczy kult, który doskonale pokazuje mroczne i przerażające oblicze Miasta Aniołów. Później wcale nie będzie łatwiej, każda kolejna „fucha” to coraz mocniej podniesiona poprzeczna i poważniejsze wyzwania. Na jej drodze pojawiają się również dobrze znane fanom Marvela postacie pokroju Jessici Jones, Wolverina czy Clinta Bartona.

Rysunek 1

Fabularnie album Hawkeye: Kate Bishop stoi na przyzwoitym poziomie, zapewniającym czytelnikowi odpowiednią dawkę rozrywki. Scenarzystka Kelly Thompson umiejętnie miesza detektywistyczne elementy historii z bardziej wyrazistą i widowiskową akcją. Kolejne pokazane sprawy/wątki mają swoje mniejsze lub większy wzloty jakościowe, zdarza się im jednak również zaliczyć kilka „wpadek” (na całe szczęście nie ma ich dużo i nie wpływa to na pozytywny odbiór całości). Na pewno nie należy jednak oczekiwać od zaserwowanych tutaj historii czegoś nadzwyczajnego. Całość od samego początku miała być łatwa, prosta i przyjemna i dokładnie taka jest. Jedyny mały minus całości (ocena mocno subiektywna) to trochę zbyt mocne skupienia się na sprawach, w których Kate zawsze musi pomagać innym kobietom i chwile, kiedy to scenarzystkę ponosi trochę zbyt wybujała wyobraźnia.

Bezsprzeczną największą zaletą tytułu jest tutaj oczywiście sama superbohaterka. Jest ona naprawdę dobrze nakreśloną wielowarstwową postacią, której nie brakuje przebojowości, złośliwości i ciekawego poczucia humoru. Dosyć blado wypadają przy niej niestety inne drugoplanowe postacie, nawet jeśli mowa tutaj o prawdziwych ikonach Marvela (wyjątkiem jest tutaj Jessica Jones). Nie można jednak uznać tego za dużą wadę albumu, szczególnie że „gwiazda” może być w komiksie tylko jedna.

Pewną dozą rozczarowania okazuje się tutaj oprawa graficzna autorstwa Leonardo Romero i Michael’a Walsha. Obaj artyści stawiają na dużą dawkę prostoty i styl nawiązujący do klimatu „retro”. O ile w małych kadrach się to jeszcze sprawdza to już w dużych panelach stanowi pewien dość mocno zauważalny problem jakościowy. Nie jest więc nadmiernie zachwycająco, nie można jednak również jednoznacznie określić rysunków jako brzydkie.

Przykładowa plansza
Przykładowe rysunki: egmont.pl

Hawkeye: Kate Bishop jest więc tytułem, po który powinien sięgnąć zarówno każdy obeznany miłośnik Marvela, jak i ktoś, kto nie zna jeszcze tej postaci i chce poszerzyć swoje komiksowe horyzonty.

  • 7/10
    Fabuła - 7/10
  • 7/10
    Bohaterowie - 7/10
  • 6/10
    Oprawa graficzna - 6/10
  • 7/10
    Wydanie - 7/10
6.8/10

Krótko:

Album, którego główna bohaterka potrafi trafić niektórych czytelników swoją strzałą prosto w serce.

0 0 votes
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
0
Would love your thoughts, please comment.x