Batman Death Metal Tom 4 kończy wielką sagę Scotta Snydera w DC. Czy finał tej szalonej i wielowątkowej opowieści potrafi zachwycić fanów marki i twórczości tego artysty? O tym można się przekonać, czytając poniższą recenzję.
Wszystko ma swój początek i koniec. Nieważne jak coś się zaczyna, ważne jak się kończy. Powiedzeń na temat „końca” można tutaj przywoływać bez liku. Najważniejszym pytaniem jest jednak to, jak prezentuje się album Batman Death Metal Tom 4 i czy jest on godnym uwagi zakończeniem serii? Odpowiedź na to pytanie może być …. „różna”. Scott Snyder wykorzystał bowiem poprzednie części do odpowiedniego zbudowania klimatu oraz do ustawienia na planszy pionków w odpowiednich dla nich miejscach. Teraz „moc” historii służy mu jako paliwo do wielkiej ostatecznej bitwy. Potyczki, która potrafi być smakowitym kąskiem dla miłośników komiksów superbohaterskich. Po jego „konsumpcji” u części ludzi może jednak pojawić się gorzki posmak w ustach albo nawet lekka popkulturowa zgaga.
Na początek zajmijmy się jednak tym, co w komiksie jest udane. Na pewno nie można odmówić twórcy umiejętności kreślenia opowieści, która potrafi zachwycić swoją widowiskowością. Ostatni tom Batman Death Metal kipi w wielu fragmentach epickością, którą fani dobrze znają z innych wielkich „bohaterskich eventów”. Ciekawie ukazuje on tutaj również mniej lub bardziej znanych bohaterów w zaskakujących połączeniach, które potrafią być niezwykle intrygujące. Snyder bawi się również całym uniwersum DC. Łamiąc wiele schematów i jednocześnie kreśląc wątki będące hołdem do wielu ważnych wydarzeń z historii marki.
Skoro jest tak dobrze, to dlaczego jest tak… przeciętnie? Wszystkie wskazany zalety albumu mogą wydawać się podstawą widowiskowych „fajerwerków”. Oczekiwania szybko zostają jednak ostudzone i zamiast pokazu sztucznych ogni otrzymujemy małą (ale głośną) petardę.
Autor, tworząc swoje szalone dzieło, łapał się wielu różnych złożonych wątków, które teraz odbijają mu się czkawką. Fabuła w pewnych miejscach staje się nie tyle trudno zrozumiała, co wręcz kompletnie irracjonalna i niespójna (nawet dla największych fanów). Łyżką dziegciu są również pojawiające się w albumie dialogi. W pewnych fragmentach są one śmieszne, infantylne lub wręcz irytujące. Można wręcz odnieść wrażenie, że w kilku momentach do klawiatury komputerowej posadzono szympansa i kazano mu coś „pisać” (z całym szacunkiem dla szympansa).
Przeciętność historii można jeszcze uratować świetnie prezentującą się oprawą graficzną. Niestety z tym tutaj również jest dość nierówno, nie ma się jednak temu, co dziwić, jeśli w albumie (zbierającym oryginalne zeszyty Dark Nights: Death Metal #6-7, Dark Nights: Death Metal – The Last Stories of The DC Universe #1, Dark Nights: Death Metal – The Secret Origin #1, Dark Nights: Death Metal – The Last 52: War of The Multiverses #1.) pojawiają się prace ponad dwudziestu różnych artystów. Owszem starają się być oni „spójni” pod pewnymi artystycznymi względami, jednak i tak każdy znajdzie tutaj co najmniej kilka prac, które będzie uważał zwyczajnie za brzydkie.
Batman Death Metal Tom 4 nie jest więc takim „zakończeniem”, na jakie oczekiwali fani marki i twórczości Snydera. Znając zdolności i potencjał autora śmiało można wymagać od niego znacznie więcej. Nie mniej jednak cała seria ma swoje „wspaniałości”, które sprawiają, że warto po nią sięgnąć, aby zobaczyć kilka ciekawych pomysłów.
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
OCENA:
Podsumowanie.
Miało być pięknie, miało być cudownie… a wyszło niestety dość przeciętnie. Na całe szczęście widowiskowość historii nadal trzyma niezły poziom i ratuje wiele scen.