W Lidze Sprawiedliwości kontra Godzilla kontra Kong komiksowa rzeczywistość zostaje postawiona na głowie. Herosi DC wkraczają w konflikt, w którym przeciwnicy są więksi niż kiedykolwiek. Widowiskowe sceny przeplatają się z momentami pełnymi napięcia. Efekt? Widowiskowy spektakl akcji, ale czy to wystarczy aby zachwycić czytelnika?
Album Liga Sprawiedliwości kontra Godzilla kontra Kong zbiera w jednym tomie materiały pierwotnie opublikowane w amerykańskich zeszytach „Justice League Vs. Godzilla Vs. Kong” #1–7 oraz „Justice League Vs. Godzilla Vs. Kong: Monster-Sized Edition #1”. To pozycja w stosunku do której oczekiwania były ogromne. Połączenie świata DC z Monsterverse to bowiem pomysł, który aż prosi się o epickie widowisko. Efekt końcowy tego dzieła jest… no cóż, jest dość nierówny.
Tytani wchodzą do gry.
Historia rozpoczyna się od momentu, w którym zostają przerwane oświadczyny Clarka Kenta i Lois Lane. Dalej w wyniku dziwacznego splotu wydarzeń, a konkretnie działań Toymana, złoczyńcy trafiają do Monsterverse, gdzie spotykają kolosalnych Tytanów. Za sprawą magiczno-technologicznego „życzenia” potwory trafiają do uniwersum DC, wywołując chaos w takich miejscach jak Metropolis, Themyscira czy Atlantyda. Superman staje naprzeciw Godzilli, Wonder Woman walczy z Behemothem, Batman konfrontuje się z Camazotzem, a Supergirl z samym Kongiem. W tle Lex Luthor majstruje przy szczątkach MechaGodzilli, planując użyć jej jako ostatecznej broni. Sytuację komplikuje fakt, że niektóre potwory są kontrolowane przez tajemniczy sygnał, a Liga musi stawić czoła zarówno kolosom, jak i znanym przeciwnikom.
Potencjał, który wymknął się z rąk.
Na papierze ten crossover powinien być spełnieniem marzeń dla fanów obu marek. Niestety, Brian Buccellato prowadzi historię w sposób dość schematyczny, jakby odhaczając kolejne punkty z listy: „walka bohatera z potworem”, „wejście złoczyńcy”, „nagły zwrot akcji”. Problem polega na tym, że choć akcji jest sporo, to brak jej emocjonalnego ciężaru. Ttrudno przejmować się starciami, jeśli postacie wypadają płasko. Dialogi bywają sztuczne, momentami zbyt opisowe lub wymuszenie humorystyczne. W dodatku autor wprowadza ogromną liczbę postaci pobocznych, które nic nie wnoszą, zarówno po stronie bohaterów, jak i złoczyńców. Legion Zagłady jest w tej historii niemal zbędny, a Zielone Latarnie pełnią rolę kolorowego tła. Nawet ciekawe pomysły, giną w morzu przeciętnych scen. W efekcie czytelnik dostaje historię, która bawi chwilami, ale równie często nuży.
Gdzie bohaterowie, tam chaos.
Największym mankamentem scenariusza jest brak spójnego tempa. Pierwsze pięć zeszytów to długie przygotowania do finału, w których akcja stoi w miejscu, a kolejne starcia wydają się powtórką poprzednich. Supergirl przez większość czasu przeskakuje od walki do walki, aż w końcu zostaje opanowana mentalnie przez Grodda.
Zielone Latarnie, poza wspomnianym mecha-konstruktem, nie mają praktycznie żadnego wpływu na wydarzenia. Nawet Lex Luthor, choć teoretycznie główny antagonista, znika z fabuły w momencie, gdy pilotuje MechaGodzillę, przez co jego rola traci sens. Do tego dochodzą dziwne wtręty w postaci Ligi Zabójców i Ra’s al Ghula, które niczego nie wnoszą, a jedynie zaburzają narrację.
Mega Widowisko.
Jeśli jednak jest element, który ratuje ten album, to zdecydowanie jest nim oprawa graficzna. Christian Duce prezentuje kaiju z odpowiednią skalą i monumentalnością. Godzilla wygląda groźnie i masywnie, Kong ma w sobie zarówno dzikość, jak i pewną godność, a pomniejsze potwory zachowują unikalne sylwetki. Sceny walk są czytelne, a dynamika starć oddana w sposób, który potrafi zachwycić. Kolorysta Luis Guerrero dodaje całości filmowego blasku, szczególnie w scenach nocnych bitew. Wprawdzie momentami widać ograniczenia licencyjne (Godzilla bywa przerysowana niemal kalką z materiałów promocyjnych), ale ogólne wrażenie jest więcej niż pozytywne.
Potwory kontra… marketing.
Nie da się ukryć, że Liga Sprawiedliwości kontra Godzilla kontra Kong jest produktem czysto rozrywkowym, nastawionym na efektowną sprzedaż. Sama koncepcja crossoveru jest magnesem dla fanów, ale zabrakło tu ambicji, by stworzyć coś więcej niż poprawny blockbuster w wersji komiksowej. Nie pomaga fakt, że fabuła jest całkowicie oderwana od głównych ciągłości obu uniwersów, a potwory z Monsterverse – poza Kongiem i Godzillą nie mają charyzmy znanej z japońskich kaiju. W zamian dostajemy kilka fajnych momentów i sporo wypełniaczy, które mogłyby zniknąć bez szkody dla całości.

Podsumowanie.
Liga Sprawiedliwości kontra Godzilla kontra Kong to komiks, który mógł być legendarnym crossoverem, ale w praktyce jest tylko poprawnym blockbusterem na papierze. Efektowne starcia i świetna oprawa graficzna nie rekompensują nijakiej fabuły, płaskich dialogów i zmarnowanego potencjału postaci. To pozycja, którą można polecić fanom Monsterverse lub DC szukającym czystej, bezrefleksyjnej rozrywki. Dla wymagających czytelników będzie to jednak lektura jednorazowa.
PLUSY: | MINUSY: |
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Ocena:
Liga Sprawiedliwości kontra Godzilla kontra Kong.
Komiks, który bawi przede wszystkim widowiskową akcją i efektownymi pojedynkami gigantów. Choć fabuła nie zaskakuje, autorzy potrafią utrzymać tempo i napięcie przez większość albumu. Dynamiczna oprawa graficzna i kolorystyka sprawiają, że każda scena wygląda jak kadr z blockbusterowego filmu. Mimo pewnych niedociągnięć, lektura dostarcza czystej rozrywki dla fanów crossoverów i monster-movie. Dla kogo? Album przypadnie do gustu miłośnikom superbohaterów, fanom Godzilli i Konga oraz czytelnikom szukającym szybkiej, widowiskowej akcji.
Album do recenzji dostarczyło wydawnictwo Egmont. Komiks można również znaleźć na Komiksiarnia Katowice i Ceneo. |