Obyczajowa opowieść o odbijaniu się od dna, stawaniu się lepszym człowiekiem i zmienianiu swojego życia w muzycznym wydaniu. Czyli coś, co czytaliśmy i oglądaliśmy już mnóstwo razy. Warto jednak sprawdzić, czy Ostatni list pomimo wtórności tematyki jest wart uwagi?
Berger ze swoim zespołem od 30 lat utrzymują status jednej z najpopularniejszych kapel rockowych w kraju. Jednak w rzeczywistości żerują na kilku hitach stworzonych przez niego w początkowym etapie kariery. Zbierająca się od lat frustracja o monotonnie i bezsens jego życia oraz niemoc twórczą wybuchają po kolejnym wtórnym koncercie. Konflikt z zespołem i managerem zbiega się w czasie z pojawieniem się dziewczyny twierdzącej, że jest z nim w ciąży. Może jednak ten koszmarny wieczór okaże się jednak początkiem czegoś lepszego?
Niekoniecznie zła przewidywalność.
Główny zarys fabuły jest bardzo przewidywalny, czytelnik bez problemu odgadnie przebieg wątków, a nawet ich zakończenia. Nie musi to być jednak zarzut, bowiem konstrukcja akcji jest poprawna. Ciąg przyczynowo skutkowy został zachowany a Ostatni list czyta się błyskawicznie i przyjemnie. Do tego autor zastosował kilka pozytywnych urozmaiceń. Warte uwagi były wątki muzyczne, opisy tworzenia utworów, próby czy przesłuchania. Te ostatnie były moim ulubionym fragmentem książki. Ciszewski wymyślił barwnych artystów, a ich występy na zmianę wywoływały ekscytacje i śmiech tak samo, jak telewizyjne programy talent show. Podobało mi się też, że w niektórych kwestiach autor nie poszedł w banalne rozwiązania. Miałam wielkie obawy do wspomnianej z tyłu okładki tęsknoty za utraconą miłością. Odpowiedź jest zupełnie inna, niż możecie się spodziewać. Żeby jednak nie było tak kolorowo inna część fabuły, konflikt z managerem, jest bardzo stereotypowy i czarno-biały. Gdyby został on inaczej poprowadzony, książka mogłaby być dużo lepsza. W tej wersji wprowadził tylko okropnie irytującą postać pojawiającą się na zdecydowanie za dużej ilości stron.
Postacie jako tło głównego bohatera.
Taka opowieść często stoi bohaterami, a niestety mam mały problem z Begerem. Najpierw go zwyczajnie nie lubiłam, a pod koniec książki miałam do niego w najlepszym razie neutralny stosunek. Muszę jednak przyznać, że jest w swojej kreacji wiarygodny i zrozumiały, jednak został przedstawiony na takim etapie życiowym, że jest po prostu… męczący. Zgorzkniały, zmęczony wieloletnią monotonią, wypalony twórczo, ale też nieumiejący wziąć odpowiedzialności za własne błędy i obwiniający za nie innych. Z biegiem historii oczywiście następuje w nim zmiana na lepsze, dowiadujemy się też co odcisnęło na nim piętno, i sprawiło, że ma problem z nawiązywaniem głębszych relacji. Pomimo to nadal nie został szczególnie lubianym przeze mnie bohaterem. Choć nie wykluczam, że ktoś inny może odebrać go zupełnie inaczej.
Nie samym Begerem książka jednak żyje, więc co z resztą postaci? Szkoda, że nie wykorzystano potencjału bohaterów pobocznych. Brakowało mi tutaj kilku scen z prób nowych muzyków. Ciszewski wymyślił tak ciekawą, możliwie wybuchową mieszankę ich stylów i charakterów, że bardzo żałuję, że nie wykorzystał ich bardziej i zrobił z nich tylko tło. Tak samo postąpił z resztą starego składu, jedynie Majka, wokalistka, została przedstawiona bliżej. Może gdyby Ostatni list był trochę dłuższy, wyszłoby im to na lepsze i pozwoliło stać się bardziej rozbudowanymi i wyraźniejszymi postaciami. Aktualnie są zaledwie ciekawą dekoracją głównego bohatera.
Muzyka płynąca z kartek.
Styl pisarski Ciszewskiego jest kontrastowy. Cała książka jest napisana prostym językiem, niektóre dialogi pełne są kolokwializmów, wyróżniają się jedynie opisy „muzyki”. Choć nadal dosyć konkretne, to świetnie przekazują nastrój melodii i działają na wyobraźnię, aż chciałoby się siedzieć w teatrze z bohaterami i usłyszeć wymyśloną muzykę.
Historię obserwujemy z narracji trzecioosobowej, przeskakującej między bohaterami. Przejścia są momentami trochę chaotyczne i nagłe, zdarza się, że podczas jednego podrozdziału mamy kilka postaci prowadzących. Jeden element w stylu książki dodatkowo mnie drażnił, a mianowicie zdrobnienia. Bohaterowie notorycznie używają zmiękczeń imion, byłoby to zrozumiałe w stosunku do bliskich znajomych, ale zdarzało się to też w stosunku do postaci praktycznie im obcych.
Jakość wydania.
Wydanie jest poprawne, wielki plus dla wydawnictwa za okładkę ze skrzydełkami, jestem fanką tego rozwiązania przy miękkiej oprawie. Zdecydowano się na sporej wielkości czcionkę, co jeszcze przyspiesza czytanie. Niestety już na pierwszych stronach znalazłam rzucającą się w oczy literówkę, co mogło lekko zniechęcić. Na szczęście dalej się to nie powtórzyło.
Podsumowanie.
Ostatni list jest bardzo standardową historią. Obyło się bez fajerwerków, jednak nie mogę też stwierdzić, że zmarnowałam czas. Jeśli lubicie tego typu powieści, możecie poświęcić na nią ten jeden/dwa wieczory.
Polecam:
OCENA:
Ostatni list.
Książka oparta na znanych schematach, dla fanów powieści obyczajowych lub muzycznych, którzy nie potrzebują zaskakujących zwrotów akcji.
Dziękujemy wydawnictwu Pascal za udostępnienie książki do recenzji.